Spis treści
Malibu z USA - Historia, co koło zatacza.
Gnałem ostatnio przez noc i słuchałem albumu który znam na pamięć – The Wall Pink Floyd. Słuchałem go do ostatniego ampera w głośnikach, tak głośno jak tylko się dało, aż przy dźwiękach „In The Flesh?” drżała tylna szyba. Jakże wielka to przyjemność, słuchać muzyki w taki sposób, gdy nad uchem nie jęczą Ci współpasażerowie „oj ścisz to, w domu sobie posłuchasz!” (podczas gdy potem i tak nie możesz – znacie to?), nie ma korków, robót drogowych (moje miasto wygląda jak poligon doświadczalny przeciętnej dywizji pancernej) i nic nie oddziela Cię od ukochanej muzyki. Rok 1979, w którym The Wall zostało światu przedstawione, był pod wieloma względami znakomity, ale wieńczył coś innego. Sam album stał się ukoronowaniem absolutnie najpiękniejszej dekady w dziejach muzyki, pełnej fantastycznych nut, dźwięków i szaleństwa. Skromnym zdaniem dodam, że nigdy się to w takiej skali nie powtórzyło. Rok przed The Wall panowie z Chevroleta zaprezentowali samochód, który przewiózł cały koncern aż do połowy lat osiemdziesiątych – następcę Chevelle, model Malibu. Dziś napiszemy o tym samochodzie, a że czas sprzyja rozmyślaniom – może warto przemyśleć jego sprowadzenie z USA.
Złośliwcy twierdzą, że między albumami „Dark Side Of The Moon” a „The Wall” zespół Pink Floyd nie nagrał nic odkrywczego, ochoczo eksplorując własne dokonania na które otwarł się przy nagrywaniu „Ciemnej Strony Księżyca”. To oczywiście bardzo krzywdzące skojarzenie. Podobnie było z Chevroletem. Chevelle miał być autem klasy wyższej, ale dziwne zabiegi stylistyczne, kryzysy paliwowe i niezbyt udana polityka koncernu GM sprawiła, że u końca lat siedemdziesiątych Chevelle stał się nieco zacofany. Ponieważ koncern GM wprowadził do użycia nową płytę podłogową, G-Body, stała się ona ciekawą platformą dla nowych aut. Inne marki koncernu używały jej do swoich dotychczasowych modeli, jak Oldsmobile do Cutlassa, Pontiac do modelu LeMans czy wielki bliźniak Malibu, Buick Regal. Wszystko to były linie aut zapoczątkowane jeszcze dekadę wcześniej, tylko Malibu stał się nowy, a jedynym nawiązaniem do poprzednika była nazwa – topowa odmiana Chevelle nosiła właśnie nazwę Malibu.
Chevy odziedziczył po niej także świetne prowadzenie, przyjazną dla użytkownika ergonomię i łatwość modyfikacji. Żeby było śmieszniej, marketingowcy Chevroleta skomasowali swoje wysiłki aby Amerykanie kojarzyli markę z wytworami socjotechnicznej maszynerii amerykańskiego stylu życia. Dlatego obecność hot dogów, baseballa i szarlotki w ówczesnej reklamie Malibu nie powinna dziwić. W nawiązaniu do tych trendów określano auto jako „fresh slice of apple pie”, czyli ni mniej ni więcej a świeży kawałek szarlotki. Szarlotka była maksymalnie kanciasta. Przód był możliwie prosty, a więc prostopadle ścięty pas, prostokątna osłona chłodnicy (po liftingu zyskała kratę), prostokątne reflektory. W linii trudno było dopatrzeć się stylistycznych fajerwerków które pamiętamy choćby z Chevelle – w wersjach SS na przykład czarny pas „wypływał” od dołu na oba końce samochodu, nadając mu stylu i klasy. Malibu nie był brzydki, a stonowane linie nadwozia miały klasyczny urok, pamiętajmy jednak że to auto amerykańskie, gdzie wygląd ma równie duże znaczenie jak silnik. Dlatego po liftingu pierwsze Malibu stało się bardzo chętnie kupowane. Pojedyncze reflektory zastąpiono węższymi podwójnymi. Samochód stał się niezwykle podobny do większości aut amerykańskich z tamtego okresu, zwłaszcza z koncernu GM. Oferowano je od początku jako trzydrzwiowe coupe, ogromne, przepastne pięciodrzwiowe kombi i czterodrzwiowego sedana. Pod maską pracowały dwa silniki, albo V6 o pojemności 3,6 litra albo V8 o pojemności 4,3 litra. Tak skonfigurowany samochód trafiał w większość gustów amerykańskiego klienta, ale w 1983 roku produkcję zakończono, a Malibu został zastąpiony przez przednionapędowy model Celebrity, który z kolei w 1990 zastąpiono znacznie ciekawszą Luminą. Celebrity i Corsica, nowy model Chevroleta, umarły z powodu niskiej jakości i ubogiego wyposażenia wersji standardowych. Pamiętajmy że to lata osiemdziesiąte, na rynku mamy już coraz lepsze Mercedesy, Audi, Toyoty i Mazdy. Amerykanie nie zdołali za tym wszystkim nadążyć, starając się odpowiadać przede wszystkim na potrzeby miejscowego rynku. Corsica wraz z nastaniem lat dziewięćdziesiątych była więc sukcesywnie doposażana i wprowadzano w niej coraz nowsze rozwiązania tak technologiczne, jak i stylistyczne, aż w 1996 roku GM zakończył jej produkcję i nowy model sedana z 1997 roku przyjął nazwę wielkiego poprzednika – Malibu.
Samochód z Kansas City stał się teraz bardzo zwyczajny. W odróżnieniu od pierwszej generacji z czasów „The Wall”, Malibu było podobne do innych samochodów koncernu GM, który na tej samej płycie podłogowej robił Opla Vectrę i Signum, Saaba 9-3, Pontiaca G6, korzystał z niej też Fiat Croma. Mając takie towarzystwo aż prosiło się, żeby koncern trochę zaszalał i stworzył samochód o gwałtowniejszej, bardziej zadziornej stylistyce – skoro klient miał zachowawcze auta którymi jeździł na co dzień, można było mu dać coś odważniejszego, co mocniej go przywiąże – ale koncern GM miał inne plany, głównie finansowe i wydaje się dziś, że ówcześni decydenci myśleli że posiadanie trzydziestu takich samych samochodów na różnych kontynentach i tak jest dobre, bo pieniądze spływały do jednej kiesy. A wystarczy spojrzeć, co zrobił w tym czasie Ford – Sierra i Escort są jeszcze autami starszej generacji. A potem pojawia się Ka, Ford kupuje Mazdę, wchodzi pierwszy Focus, zmienia Mondeo i rewolucja pędzi. Aby odpowiadać na takie tempo, Chevrolet musi zrozumieć że obłe kształty Malibu wraz z zachowawczymi do bólu i przewidywalnymi jak wenezuelski dramat erotyczny liniami nie zdobędą klientów, dla których zaczyna się liczyć także tożsamość. Otóż, przeciętny John Smith, Jimmy Reese, czy Deborah Cunningham mimo iż są beneficjentami klasy robotniczej, chcą się wyróżniać, nawet w budżetowym samochodzie. Stąd od trzeciej aż do ostatniej, piątej generacji Malibu zyskuje coraz drapieżniejszą formę, mimo dzielenia sporej części swojego ciała z Oplem i Fiatem.
Dzisiejsze Malibu to duży nowoczesny samochód wielkości Insigni, niestety w Europie nie jest oferowany. Można go więc spokojnie ściągnąć z USA, jako propozycję na duży rodzinny sedan. Auto ma świetną, masywną sylwetkę, występuje już w hybrydzie i nie jest cenowo wygórowanym zakupem. Oto kilka propozycji, spójrzcie na nie i zdecydujcie, które Malibu pasuje do Was najbardziej.
Na początek najnowszy model. Malibu z 2019 roku, ma 40 tysięcy mil przebiegu, jest nieuszkodzone i wciąż pachnie jeszcze fabryczną nowością. Jak widać, w porównaniu do tego co Chevy oferował w drugiej połowie lat 90-ych, auto jest agresywne, świetnie wygląda i całkiem przyjemnie jeździ. Silnik – uwaga, chwyćcie się za serce – 1,5 litra. W wyposażeniu sunroof, czterobiegowy automat CVT, klimatyzacja, auto świeżo po wymianie oleju.
No, to już lepiej – powiecie zaraz, i słusznie. Oto klasyczne Malibu z 1980 roku. Czterdziestolatek trzyma się znakomicie, został oczywiście dobrze odrestaurowany i doskonale zniósł próbę czasu. Pod maską pracuje znany doskonale silnik 355 V8, zespolony z skrzynią TH-400 (znaną z Chevelle), auto wyposażono w unowocześniony wtrysk paliwa HEI, a w środku czeka na nas nowoczesne audio i wygodne fotele. Warto! Cena? 22 tysiące dolarów.
Tanio możemy dostać relatywnie nowe samochody, jednak są one dość mocno doświadczone pod kątem przebytego kilometrażu. To Malibu z 2008 roku wyceniono na jedynie 2200 dolarów, i w środku nie widać specjalnie dużego zużycia materiałów, co dobrze świadczy o marce. Niemniej licznik nie kłamie – przebieg to 295 tysięcy mil.
Na aukcjach można znaleźć ciekawe przeróbki – tak jak to mocarnie wyglądające Malibu z 1978 roku. Cena jest dość wysoka – 32 tysiące dolarów. Malowanie – nowe, w kolorze czerni i cappucino. Silnik – 565 CI, V8. Prawdopodobnie potrafi spalić kapcie do gołej felgi. Odnowione wnętrze, szyby i zawieszenie. Wszystko doskonale udokumentowane. Sprowadzać z USA – i na zlot!
Mamy nadzieję, że powyższy tekst zachęci Was do poszperania po aukcjach. Na stronie Copart nietrudno o niezniszczony samochód za naprawdę niewielkie pieniądze (nawet poniżej 3 tysięcy dolarów). Stare Malibu może być ozdobą każdego garażu, nowe – całkiem przyjemnym autem rodzinnym. Do sprowadzenia z USA.