Spis treści
Chevrolet Bel Air - Inwestycja w klasyka
Większość z nas kojarzy doskonale Josepha Hellera, autora „Paragrafu 22”. Wychowaliśmy się w czasach, kiedy dobra książka była czymś wartościowym, czym obdarowywali nas rodzice i znajomi i tę wiedzę wnieśliśmy także w swoje dorosłe życie. Dziś wygląda to trochę inaczej, i nie jestem pewien, czy Yossarian, bohater „Paragrafu” dziś by się odnalazł, w świecie gdzie książka odchodzi do lamusa, podobnie jak wieszczony jest zmierzch aut spalinowych, które wciąż sprowadzamy z USA. Martwię się o Yossariana – zasępił się Milo – Nie jestem pewien, czy mu ufam. Obawiam się, że nadal jeszcze jest uczciwy. Yossarian uważał, że ból jest jednym z tych wynalazków boskich, które Najwyższemu niespecjalnie wyszły. Z jednej strony, jak przekonywała go siostra Duckett, informuje o niebezpieczeństwie, ale Yossarian twierdził, że lepszy byłby układ światełek na czole, który mógłby zmontować byle elektryk i wszystko działałoby jak należy, a z biegiem czasu przyzwyczailibyśmy się do tego układu. Na dobrą sprawę Heller był jasnowidzem, ponieważ dziś niektóre diagnozy – zwłaszcza te wygodne dla pacjenta – można postawić na podstawie tego, jak relacjonuje swoje zdrowie na portalach społecznościowych. My w USA-AUTO-ONLINE.COM Polska mamy inną definicję bólu. Nie mówi co prawda nic o światełkach ani morfinie, ale doskonale oddaje go szereg fotografii, które codziennie można znaleźć na amerykańskich giełdach motoryzacyjnych. Oto jedno z nich.
Tak właśnie wygląda ból. To – wierzcie lub nie – Chevrolet Bel Air, rocznik 1955, który z niewiadomych przyczyn (nie mogłem oglądać tego długo, więc nie wnikałem w treść ogłoszenia) stracił podstawowe zalety swojej geometrii w sposób drastyczny. I żeby było wciąż nieco ironicznie i zabawnie, blisko siedemdziesięcioletni samochód po którym przeszła się Godzilla w drodze na premierę nowego filmu wystawiono za przygniatającą kwotę 40 tysięcy dolarów. To już tak zwany ból kompleksowy, wielonarządowy. Potrzebny będzie chirurg. Albo normalnie zachowany Bel Air sprowadzony z USA na nasze podwórko. Spytacie, czy to możliwe? Oczywiście. Pierwsze trzy generacje tego samochodu to najbardziej rozpoznawalne amerykańskie auto. Co prawda, mógłbym się z tą definicją sprzeczać, wskazując na Mustanga ale podwaliny pod takie rozumowanie, które wskazuje nam jednoznacznie na cechy amerykańskiego samochodu, położył zdecydowanie Chevrolet. Oto więc w świecie który z trudem podnosił się z powojennego szoku, pełnego Jeepów z demobilu, motocykli WL42, przedwojennych aut z maskami wielkimi jak połowa Arizony pojawia się samochód, który mógł powstać tylko w USA. Dlaczego? Otóż, było to jedyne państwo na świecie którego nie zdemolowała II Wojna Światowa. Poniosło relatywnie niewielkie straty, a wojenna zawierucha w zasadzie stała się kołem napędowym jego przemysłu. No i najważniejsze, kontynent północnoamerykański nigdy nie został bezpośrednio zbombardowany, najechany, zajeżdżony, spalony i zdemolowany jak Europa, spora część Afryki i Azji. Ulice nadal były proste, katedry nie waliły się na głowę, a w ruinach domów nie czaiły się niewybuchy bomb typu „Kuka” zdolne wysadzić w powietrze cały kwartał. Jeśli miałbym być ścisły historycznie, kontynentalne Stany zostały zbombardowane tylko raz, przez załogę japońskiego okrętu podwodnego typu I-400, podwodnego lotniskowca, ale to już zupełnie inna historia i zupełnie inny incydent. W kraju któremu wojna nie odbiła się taką czkawką jak w Europie, Bel Air był symbolicznym zwycięstwem, genetycznym triumfem amerykańskiego stylu życia. Był tak przepyszny jak tylko mógł być amerykański samochód, zwłaszcza po pierwszej restylizacji w 1956 roku.
Obfitował w oszałamiającą ilość chromu, zwłaszcza na bogatym pasie przednim – od '56 przedzielonym wzdłuż ozdobną listwą. Miał ogromne, niezwykłe szyby, bardzo wygodną kabinę i wielkie, obłędne płetwy które kończyły się daleko nad ziemią z tyłu pojazdu. Również w środku było na czym zawiesić oko – świetnie zaprojektowano cały kokpit, z symetrycznymi wybrzuszeniami, lśniącymi ozdobami z chromu, pomysłowym wkomponowaniem prędkościomierza i cienką kierownicą o dużej średnicy.
Do dziś są to samochody, które niezwykle chętnie kupują kolekcjonerzy i jeżdżą nimi ku uciesze swojej i najbliższego otoczenia. Auto mówiło w jakiś sposób „wygraliśmy, patrzcie!”. Druga generacja to delikatna zmiana, reflektory powędrowały wyżej, zostały zdwojone a auto miało wzorem pierwszej zaginaną przednią szybę. Również trzecia generacja była pełna tego przepychu, miała też przepiękny tył, z bardzo charakterystycznym wcięciem w kształcie litery V. Zmieniono przód, auto stało się mniej wybuchowe, bardziej kanciaste, poszerzono też gamę silników – od drugiej generacji pod maską można było zainstalować duże big-blocki, aż do pojemności 6,7 litra włącznie. W środku – klasyka przepychu.
Czwarta odsłona Bel Air znana jest z spiczastego tyłu i potrójnych reflektorów w wersjach sedan i coupe, za to cała reszta stała się topowym samochodem GM z nieco ciężką, mocno akcentowną bryłą i postawieniem na luksus, mimo iż pod maskę wędrował już siedmiolitrowy big block. Piąta generacja była już tożsama z Dodgem Monaco, zwłaszcza z przodu – dużą atrapę chłodnicy zyskała dopiero po liftingu. Kolejna, szósta produkowana była do 1981 roku, kiedy to linia modelowa Bel Air, zapoczątkowana przez genialne pierwsze trzy generacje, została całkowicie usunięta z gamy modelowej Chevroleta, zastąpiona przez Impalę. Czy jest sens poszukiwania Bel Air na rynku wtórnym w USA celem sprowadzenia? Owszem, to nadal bardzo wartościowy pojazd, który – w zadbanym stanie – z pewnością będzie ozdobą zlotów, może też służyć jako wyjątkowe auto do ślubu czy innych uroczystości. Popatrzmy na kilka ofert zza Oceanu. Może znajdziecie coś, co zachęci Was do sprowadzenia Bel Air z USA.
Jedna z najtańszych ofert to ten Bel Air z 1968 roku, z charakterystycznym pasem przednim, z dużym nawisem maski i podwójnymi reflektorami. Auto kosztuje niespełna 3000 dolarów i jest oferowane raczej jako podstawa do większej renowacji – częściowo już prowadzonej, co widać po przednim błotniku. Pod maską jest najsłabszy oferowany wówczas silnik – 3,8 litra, L6, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by ogrom miejsca wykorzystać na większą jednostkę napędową.
I to rozumiem, chciałoby się rzec. Oto klasyczny Bel Air z drugiej serii produkcyjnej, rocznik 1958. Przepięknie utrzymany, zachowany i dopieszczony w każdym możliwym aspekcie. Pod maską silnik V8 283, w pełni oryginalne, zachowane wnętrze, wymienione hamulce i zbiornik paliwa. Samochód na chodzie, w pełni sprawny. Zachwycająca cena – 10 tysięcy dolarów. Warto!!!
Jeśli ktoś pyta dlaczego rozwody są takie drogie – odpowiadajcie, że są tego warte. Tak jak ten egzemplarz z miejscowości Cadillac w stanie Michigan. Przepięknie zachowany, przebieg 77 tysięcy mil, cena – 64 tysiące dolarów. To egzemplarz z roku 1957, pierwsza generacja po liftingu,wersja coupe, silnik V8 283, dwukolorowe nadwozie, koła w kolorze (!!!). Uwaga – wersja w trzystopniowym manualu.
Całkiem przyzwoity model mamy w Miami na Florydzie – cena za jaką go wystawiono to niespełna 13 tysięcy dolarów. Blacharka i silnik bez zarzutu, trochę pracy renowatorskiej przydałoby się w środku. Ciekawa platforma do popisu.
Generalnie Bel Air nie jest tani, zwłaszcza jeśli mówimy o pierwszych generacjach. Dobrze utrzymane samochody są ulubieńcami celebrytów i ich ceny mogą sięgać nawet 250 tysięcy dolarów, co jest oszałamiającą kwotą jak za auto z lat pięćdziesiątych. Warto jednak pomyśleć o zakupie jednego z nich i sprowadzeniu go z USA – jak widać, po pewnym czasie to są pieniądze, które mogą się nam zwrócić. I wtedy, oby przytrafiło się Wam to, co Yossarianowi. Yossarian nadal cieszył się doskonałym zdrowiem, kiedy okres kwarantanny dobiegł końca i oświadczono mu, że ma opuścić szpital i iść na wojnę. Usłyszawszy tę złą wiadomość usiadł w łóżku i krzyknął:
– Widzę wszystko podwójnie!
Obyście nie tylko widzieli, ale mieli wszystkiego co dobre podwójnie. Tego Wam życzymy.