Spis treści
Hot Hatch z USA - Golf vs Focus
Drogie auta sportowe zawsze wyznaczały jakieś trendy, którym reszta próbowała dorównać. Były też symbolem pewnego statusu i poziomu, do którego większość społeczeństwa nie miała wstępu. Kogo bowiem stać na Lambo? Fakt, że Kuba Wojewódzki jeździ Porsche nie sprawi, że typowy Kowalski zacznie brać się za tworzenie programów telewizyjnych. Z drugiej strony, typowy Kowalski potrzebuje czegoś innego, o bardziej praktycznym zacięciu niż dwudrzwiowe coupe obudowane wokół silnika i kolejnego bogatego yuppie za kierownicą. Dlatego dla takich ludzi wymyślono hot hatche – czyli gorące hatchbacki w wolnym tłumaczeniu. Auta, które warto sprowadzić z USA bo mają tam niższą cenę i lepszą jakość. A i sami Amerykanie niekoniecznie, tak do końca ufają takim autom.
Hot hatch pojawił się w latach siedemdziesiątych za sprawą nieśmiertelnego Golfa GTI. Volkswagen zrobił wielki krok naprzód, mimo iż sam termin pojawiał się wcześniej – po prostu Niemcy zrobili to lepiej i bardziej kompleksowo. Akcentowali sportowy charakter rodzinnego autka, które obiecywało więcej za niewielkie pieniądze. Ile bowiem, patrząc tak z praktycznego punktu widzenia, potrzebujemy koni pod maską? Czy Lambo Huracan pędzące 300km/h jest nam naprawdę potrzebne podczas wycieczki do Castoramy po wkręty 3x14? Nie, i nie stać nas na nie. Hot hatch w niemieckim wykonaniu był tylko leciutką modyfikacją seryjnego Golfa z silnikiem 1.6, ale VW zrobił coś więcej – otworzył drzwi, pokazał że można mieć ogromną przyjemność z jazdy poruszając się małym autem które nie traciło swoich względów praktycznych. Za Niemcami poszli Francuzi – rzecz jasna z Peugeotem 104 i nieśmiertelnym Renault 5. W USA wzruszano na te propozycje ramionami – tam wciąż nie było trudno o auto z wielkim silnikiem, ociężałe jak pociąg towarowy. Dopiero inwazja japońska w latach 90-ych, gdy pojawiły się Mitsubishi Colt turbo i Daihatsu Charade Gtti obudziła trochę amerykańskich wizjonerów motoryzacji. Wraz z kolejnymi epokami na rynek wjeżdżał Ford aż w końcu po próbach z Fiestą i Escortem pojawił się nowy wiek, nowy Ford i nowy genialny Hot Hatch – Focus ST.
Jego pojawienie się było jawną detronizacją Golfa GTI, ponieważ ten mały rodzinny hatchback miał pod maską silnik o mocy 252 koni i potrafił przyspieszać tak, że jak krzyczeliśmy z wrażenia i strachu, to krzyk doganiał nas godzinę później. Za Fordem poszli inni – okazało się, że nie potrzebujemy wielkich BMW i wycackanych Audi, superekstramegaszybkich Lambo i Ferrari – maksymalną dozę adrenaliny i szaleństwa potrafił wycisnąć z nas Golf, Focus, Subaru WRX, Mini Cooper S. Dziś termin trochę się sprał, bo względy marketingowe przerosły możliwości rynku. Niemniej najłatwiej o dobrego hot hatcha za oceanem. Oto dwóch największych antagonistów – Focus i Golf GTI w różnych odsłonach.
O tak! Można temu autku zarzucać, że jest wtórne czy też po prostu przeciętne, ale Golf IV zmotoryzował nas na nowo, będąc jednocześnie ostatnim Golfem z łatką niezawodności. Sportowe wersje w Polsce trudno już dostać – nie ma tu tanich aut, a te które istnieją potrafią sprawić kilka przykrych niespodzianek. Co innego w USA. Tam możemy kupić za 6800 dolarów takiego oto hot hatcha co się zowie. Gdyby w rowerze zamontować silnik rakietowy, doznania byłyby mniejsze – pod maską tego niepozornego samochodu pracuje silnik VR6 o pojemności 2.8 litra i mocy 175 koni mechanicznych, które potrafią katapultować go do setki w wartościach czasu które trzeba nazwać oszałamiającymi. Szybki jak ogon jaguara, ładny i zadbany Golf GTI – udany przepis na idealnego hot hatcha z klasycznym zapędem.
Nie zawiedź nas teraz, holy Mother Of Acceleration, jak mawiał Elwood Blues. Oto kosmiczny, całkowicie przesadzony, porażający Focus ST z 2013 roku. Wyceniono go na 13900 dolarów. Pod maską auta pracuje przerażający silnik I4, który z dwóch litrów wypluwa ziejące ogniem 252 konie mocy. Dla tak lekkiego auta to kosmiczna wartość, a fotele Recaro zdają się być wyposażeniem obowiązkowym. Świetny samochód, idealny hot hatch.
Niespełna 10000 dolarów – tyle trzeba wysupłać na Golfa GTI z 2007 roku. Dziarski czternastolatek jest ślicznie zachowany, ma nieco ponad 120 tysięcy mil przebiegu, świetnie się prezentuje i doskonale – jak zapewnia właściciel – prowadzi. Auto jest czterodrzwiowe, ma dość pojemny bagażnik (jak typowy Golf) i zapewnia wyjątkowe doznania z jazdy. Na światłach jakiekolwiek szanse mają w zasadzie tylko motocykle – pod maską Niemca pracuje uturbione 2.0 generujące 200 koni mocy, które zamieni go w pocisk po każdym mocniejszym wciśnięciu pedału gazu. Świetne auto!
Jest czerwony, jest diabelnie szybki, potrafi zostawić po sobie ślad feromonów wiszący w powietrzu i inni kierowcy najczęściej obejrzą go z tyłu. I jest to auto na „F”, a nie Ferrari. ST z 2013 roku wyceniono na 12000 dolarów a kupić go można w Walkertown w stanie Nowy Jork. Genialny hot hatch ma czworo drzwi, napęd na przód prosto z 252-konnego monstrum pod maską i pięciostopniowy manual. Pakiet sportowy, bluetooth, adaptacyjny cruise control, słowem wszystko czego możemy potrzebować za kierownicą w bliższej i dalszej podróży. Wściekle czerwony, zwyczajnie piękny – warto się nim zainteresować. Przebieg – 159 tysięcy mil.
No to na koniec czerwona odpowiedź – GTI z 2007 roku za 6000 dolarów. Dwudrzwiowy hot hatch ma dwustukonny silnik, jest ładnie zachowany, dobrze wyposażony. Kolor – obowiązkowa meksykańska czerwień. Auto ma 173 tysiące mil przebiegu, alufelgi w rozmiarze 17'', a w środku nawet system Apple Car Play. Warty zainteresowania – to doskonały przykład hot hatcha. Jaki zainteresuje Was? Sprowadzenie z USA takiego auta to spora oszczędność, a i aut jest całkiem dużo i relatywnie niedrogich. Poszukajmy razem, zachęcamy do kupna!