Spis treści
Hyundai Venue - Najmłodszy, najmniejszy SUV z USA
Jeśli przyjrzymy się większości marek samochodowych, każda z nich chce mieć w swoim asortymencie samochody z każdego dostępnego segmentu. Kiedyś jednak było to o wiele prostsze, na przykład w Audi duże i luksusowe było Q7, małe i kompaktowe A3 a limuzyną było A8 i z głowy, kto co chciał to kupował. Teraz każdy segment upiera się by mieć coś flagowego, coś topowego i coś pomiędzy. Można od tego zgłupieć, bo firma chce mieć na przykład dużego SUV'a, mniejszego SUV'a, SUVa który udaje crossovera, crossover który udaje SUV'a, uterenowione kombi z podwyższonym zawieszeniem, które jest osobówką i zagrzęźnie w pierwszej kałuży, a niektóre firmy chcą też mieć pickupa, ciężarówkę i samochód dla typowego dostawcy pizzy. Różnorodność jest wręcz dziś szalona, można wybrać auto egzotyczne, kompaktowe, drogie, tanie, wielkie i całkiem małe. I pomimo iż przydałoby się trochę mniej tej kolorystyki, to nie wolno na nią narzekać – bo kryje całkiem ciekawe samochody, które niekoniecznie należą do flagowych wytworów motoryzacyjnych imperiów. Weźmy takiego Dodge'a. Challenger, Charger, od biedy skojarzymy Caravana, a już takie Durango, świetny SUV klasy midsize już nam umknie. Takich rozterek nie ma Hyundai. Koreański producent robi samochody w każdej klasie, które zaczynają być kojarzone i wyróżniać się z tłumu oraz przyjemnie zaskakują ceną. W klasie najbardziej popularnych SUVów mamy duże Santa Fe, mniejszego Tucsona, małą Konę i właśnie wjechał do oferty czwarty, najmniejszy, niemal młodzieżowy model Venue.
Wersja amerykańska zawitała na rynku równolegle z europejską, ale oferowana jest z mocniejszym silnikiem. W obu przypadkach mamy do czynienia z bezpośrednim konkurentem takich aut jak Ford Ecosport czy Volkswagen T-Roc, chociaż w segmencie jest jeszcze świetny, niewielki Nissan Kicks i jak zwykle wyróżniająca się Mazda CX-3: najmocniejsza i najlepiej prowadząca się, ale jednocześnie – najdroższa. Jeśli natomiast chcemy małe, zwinne, zgrabne auto i relatywnie nowe, wybór Venue będzie jednym z najlepszych. Dlaczego? Bo Hyundai udowodnił, że potrafi robić doskonałe samochody dla przeciętnego kierowcy. Tucson jest świetnym SUV'em klasy midsize, a Ioniq fantastycznym przykładem dobrze wykonanej hybrydy. To raz, dwa – Venue, nawet w najmocniejszej stylizacyjnie wersji Denim, z siedemnastocalowymi obręczami, klimatyzacją i szeregiem innych udogodnień kosztuje mniej niż większość samochodów w swojej klasie w wersjach podstawowych. Koreański koncern bezczelnie nawiązał w swoim aucie do Volkswagena, któremu z kolei zależało by T-Roc postrzegany był jako auto bez konkurencji. A tu klops. Venue jest od niego ładniejszy, zwinniejszy, ma lepiej zrobione wnętrze, jest tańszy i nowszy. No i mniej kanciasty. Stylistyka Venue nawiązuje bezpośrednio do Santa Fe chociaż auto jest mniejsze od Kony. Czterometrowe autko przyjemnie wyróżnia się z tłumu. Dobre wrażenie robią wielkie szyby, nachylona ku przodowi, muskularna sylwetka, wąziutkie reflektory główne i duże, obramowane pomocnicze oświetlenie. Spory grill i tył, w którym lekkie utwardzenie linii stylizacyjnie przypomina jak żywo T-Roca. Na dobre wyszła też normalizacja idei zawartych w prototypie. Na całe szczęście auto stało się pięciodrzwiowe a tylna klapa pierwotnie wzorowana na takiej, którą znamy z Mini Clubmana otwierana na bok, została zastąpiona klasycznym rozwiązaniem z górnym zawiasem. Świetnie zaprojektowany dach można zamówić sobie w odmiennym kolorze niż nadwozie – jego kształt i forma bardzo ożywiają sylwetkę samochodu.
Obłe kształty nieco mniej radości sprawiają w środku. Mamy do czynienia z nowym autem, a wygląda jakby w Lanosie dołożono multimedialny ekran do sterowania instalacją LPG. Na całe szczęście wszystko jest widoczne, funkcjonalne i trwałe, niemniej stylizacji wnętrza przydałoby się trochę więcej ekstrawagancji, nieco szaleństwa – nie jest źle, nie zrozumcie mnie tak, ale jest nudnawo. Nie można przyczepić się do ergonomii przycisków i ich obłożenia na konsoli, kierownicy i przestrzeni wokół kierowcy. Równie dobre są fotele – w wersji Denim mogą być podgrzewane i wentylowane. Z tyłu nieco mniej miejsca, ale dwie dorosłe osoby swobodnie przetrwają większą podróż. Spory bagażnik i łatwy dostęp. Tylko fajny, agresywny look zewnętrzny nie idzie w parze z równie przyjemnym wnętrzem-to jednak moja subiektywna ocena. A co z silnikiem?
Venue z USA ma przewagę – w podstawowej wersji mamy tu auto z silnikiem 1,6 zamiast europejskiego 1,4 i mocy 121 koni wobec stukonnej jednostki z naszego podwórka. Ponieważ auto jest krótkie, zbite i ma dobrze rozłożoną masę, w zupełności wystarczy to do normalnej, codziennej jazdy. W dodatku, promienie skrętów są na tyle komfortowo niewielkie, że samochód świetnie radzi sobie na zatłoczonych miejskich arteriach, łatwo pokonuje korki, doskonale radzi sobie na parkingu pod supermarketem i w dłuższej trasie zachowuje się przewidywalnie.
Bazowe ceny w USA zaczynają się od 17 tysięcy dolarów. To tyle samo co za Nissana Kicksa i umówmy się, jest to bardzo niewiele za nowiutki samochód. Topowa wersja Denim to wydatek rzędu 22,5 tysiąca dolarów, a to również jest cena niezwykle atrakcyjna. Tegoroczne, świeżutkie Venue pojawiły się też na rynku wtórnym i ceny są tu różne. Najczęściej oscylują wokół 16-19 tysięcy dolarów. Jak za nowiutkie auto – bardzo przyzwoicie. Jest ich jeszcze stosunkowo niewiele, bo to świeży model który dopiero co zjechał z deski kreślarskiej, ale w miarę upływu czasu należy przewidywać wzrost jego popularności. Sprowadzenie z USA modelu Venue może być więc świetną okazją do kupna niedrogiego, nowego samochodu.