Spis treści
Niezniszczalni vol.2 - BMW 7 E32 z USA
Gdy zastanawiasz się, co sprowadzić z USA, a co będzie klasyką w europejskim wydaniu – oto prawdziwy cud. Kiedy odpalasz ten silnik w tym samochodzie, ziemia zaczyna się trząść a Ty masz wrażenie jakbyś właśnie wsiadł do Focke Wulfa Fw-190 i leciał strącać Latające Fortece znad Monachium przy pomocy działek kalibru 30mm. Spod maski wydobywa się jęk potężnego układu rozruchowego, kontrolki i analogowe wskaźniki ożywają i po chwili dwanaście cylindrów wydaje z siebie pierwszy pomruk, gotowy zdrapać tynk z okolicznych domów, ale mimo to zadziwiająco łagodny i miękki. Tak brzmi pięciolitrowy potwór w najbardziej klasycznej europejskiej limuzynie firmy BMW – modelu 750i, znanego pod fabrycznym oznaczeniem E32. Produkowano je w latach 1986-1994 i na owe czasy był to absolutny majstersztyk technologiczny. Samochody serii 7 drugiej generacji miały na pokładzie tak finezyjne dodatki jak telefon, lodówkę, podgrzewane zamki, podgrzewanie wszystkich foteli, dwustrefową klimatyzację, elektryczne sterowanie wszystkimi siedzeniami, parktronic, system zmiany twardości zawieszenia i zmiany sztywności układu kierowniczego wraz ze wzrostem prędkości, system dociskania wycieraczek do szyby przy zwiększaniu prędkości, webasto, tempomat, elektryczne, monochromatyczne lusterko wsteczne wewnętrzne, podgrzewane zewnętrzne. Tak, nie mylicie się – taka lista, a i to niekompletna, mogła być obecna w tym aucie, w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym. Trzydzieści pięć lat temu na szosy wyjechała kwintesencja stylu BMW, auto piękne, wielkie, auto skończone i cudowne, auto drapieżne i narysowane z oddechem i przestrzenią, auto wspaniałe i stuprocentowe.
Silniki montowane w serii 7 w tamtych latach były tworzone tak, jakby w razie wojny Bundeswehra miała je wyjąć i wsadzić do pierwszego lepszego bojowego wozu piechoty. Już wersja sześciocylindrowa, z oznaczeniem M60 była majstersztykiem technologicznej wirtuozerii zmiksowanym z obłędnym przywiązaniem do trwałości. Należycie serwisowana rzędowa szóstka o pojemności 3,5 litra potrafiła przeżyć 600 tysięcy kilometrów bez zająknięcia. Widlasta ósemka miała pojemność trzech lub czterech litrów i moc odpowiednio 218 i 286 koni mechanicznych, a topową odmianą było pięciolitrowe pandemonium, które generowało z dwunastu cylindrów 277, a w późniejszych odmianach 300 koni mechanicznych mocy. Mimo to silniki, jak i cały samochód wydawały się niezniszczalne, były niezwykle trwałe i cudownie znoszą próbę czasu. Trochę mniej lubią wizyty na stacjach – V12 potrafi w miejskim cyklu przekąsić dwadzieścia litrów paliwa, i to bez specjalnego naciskania na gaz. Zresztą w tym samochodzie nie naciska się na gaz. Jazda nim to misterium. Coś w rodzaju przeżycia wewnętrznego, graniczącego z szokiem głębinowym. Wsiadasz do auta które ma 30-35 lat i masz wszystko, ale to absolutnie wszystko co oferuje dzisiejszy nowoczesny samochód poza dotykowym ekranem. Masz też poczucie że siedzisz w czymś, co jakiś Wolfgang z Hansem bardzo głęboko przemyśleli zanim pozwolili opuścić linie montażowe w Dingolfing i kiedy to się stało, chodzili przez okrągły rok pełni wątpliwości czy aby to co zrobili było naprawdę najwyższej próby.
W kwestii importu siódemki z USA sprawa jest bardzo otwarta. W Niemczech, naturalnej ojczyźnie BMW można je jeszcze znaleźć, ale to unikaty których właściciele pozbywają się bardzo niechętnie. Z drugiej strony to nie jest auto, które domorosły adept spalonych kapci i zajechanej szpery będzie ujeżdżał na parkingu pod marketem. To coś z zupełnie innej bajki. W USA jest dużo ciekawiej – przede wszystkim dlatego, że wersje za ocean miały możliwie najlepsze wykończenie wnętrza. W Europie panowała pełna swoboda – można było kupić siódemkę z silnikiem V8 czy V12, ale z manualnymi szybami i welurową tapicerką. Z kolei dla Amerykanów Niemcy nie zostawiali większego wyboru, w sensie – dawali im najlepsze wyposażenie. Podobne wersje wypuszczano tylko do RPA, ale ściąganie stamtąd samochodu to przygoda godna poszukiwań Świętego Graala przez Indianę Jonesa. W USA jest o wiele łatwiej i mamy tam bardzo fajną gamę siódemek drugiej generacji. Oto kilka najciekawszych ofert.
Oto najdroższe BMW serii 7 E32, jakie możecie kupić w USA. Traktujmy to ogłoszenie jako wyjątkową ciekawostkę, chociaż jeśli ktoś z Was dysponuje naprawdę ogromną gotówką – proszę bardzo, sprowadzimy. Samochód należał do ...Tupaca Shakura, i to w tym aucie został postrzelony ze skutkiem śmiertelnym. Niesamowite BMW 750 jest oczywiście w ten sposób totalnie wyjątkowe i ciekawe, ale jego cena to absurdalne 1750000 dolarów. Auto można kupić w Vegas i dysponuje nim firma Celebrity Cars.
Zejdźmy na ziemię. Za dużo mniej – bo 8000 dolarów możemy mieć wspaniałą siódemkę z roku 1988. Auto wystawiono w Miami. Ma pełną, skórzaną jasną tapicerkę, kompletne wyposażenie wnętrza i niewielki przebieg – jedynie 108 tysięcy mil. Auto ma pod maską wspomniany przez nas silnik M30, sześciocylindrowy o pojemności 3,4 litra zespolony oczywiście z automatyczną skrzynią biegów. W swojej historii miało tylko dwóch właścicieli, a napęd – jakżeby inaczej! - zdecydowanie na tył.
Oto ciekawy model do potencjalnej renowacji. Siódemka jest z ostatniego roku produkcji drugiej generacji – 1994. Ma dość spory przebieg 171 tysięcy mil, a lakier na masce i w kilku innych miejscach wymaga kompleksowej renowacji, niemniej cena jest śmiesznie niska – 4000 dolarów, a pod maską mamy świetny silnik V8 o pojemności czterech litrów. Wersja z maksymalnym wyposażeniem – działającym. Klimatyzacja dwustrefowa, manualny sunroof, aluminiowe felgi a nawet układ odparowujący tylną szybę.
Na koniec coś z pozycji „środka” - rocznik 1991, silnik to rzędowa szóstka a cena – 6000 dolarów. Przy czym raporty nie wykazują żadnego zdarzenia typu stłuczka czy zderzenie a auto pochodzi od pierwszego właściciela. Przebieg – rozsądne 125 tysięcy mil. Skóra w środku, sporo dodatkowego wyposażenia. Auto rzetelnie serwisowane i jak widać – bardzo zadbane. Można polecić.
Kiedy świat staje na głowie, warto zainwestować w auto tak piękne i klasyczne jak BMW 7. To samochód z zupełnie innej ery. Z czasów, kiedy tworzono rzeczy piękne i trwałe. Nie ma tu dyskusji o wielkości „nerek”, jest tylko kwintesencja europejskiej myśli technicznej. Sprowadzić ją z USA to bardzo dobry pomysł – zwłaszcza jeśli szukamy udanego, bardzo trwałego youngtimera.