Spis treści
Sentymenty z USA vs. Beijing Motor Show
Kiedy patrzę na zdjęcia z Chin, z ostatniego salonu motoryzacyjnego Auto China, zastanawiam się, gdzie mam wysłać sms o treści „pomagam”. Z pewnością bowiem czasy poszły do przodu, rozumiem też modę i fakt, że na takich salonach zupełnie inaczej prezentuje się motoryzację, choćby nawet zwykła dajmy na to Skoda Fabia jest prezentowana tak, jakby miała za godzinę wystartować w Le Mans. To wszystko jest jasne, ale kiedy to widzę, wiem że design motoryzacyjny jest już pokłosiem wielu czynników ale brakuje im jednego – odwagi. Odwagi nie w projektowaniu samochodów, nie w ich stylizacji – tu jej nie brak, mamy wręcz z je przesytem, ale w innym ujęciu, tej która odwołuje się do nieco innych zakresów rozumienia świata. Brakuje odwagi w tworzeniu takich samochodów, jakie firma chce robić – a nie musi. Bo każdy koncept jest dziś w ten czy inny sposób alarmująco wręcz konformistyczny. W Europie najbardziej walczy z tym Renault, któremu absolutnie nie można odmówić innowacyjnego myślenia – owszem, dawno temu kiedy powstawały Clio i Chamade, autom Francuzów było bliżej do tradycji i prostoty, ale to koncern, który wypuścił też Megane II wyglądające jak żelazko (i to całkiem sprytnie jeżdżące z miliardem schowków w środku), Vel Satisa, futurystyczną Lagunę i nawet najmniejsze w gamie Clio wygląda świetnie, świeżo – inaczej. Tymczasem przeglądając zdjęcia z Beijing International Motor Show, jestem obrzucony pompowaną na siłę egzotyką, kłującą w oczy, nachalnym podkreślaniem dynamiki i strzelistości. Sprowadzamy różne auta z USA, ale Chiny mają takich dziwnych pojazdów zatrzęsienie i jeśli zaleje nas taki ocean beznadziejnej nijakości, to jesteśmy straceni. Zupełnie jakby projektanci ciągali nad stołami (=komputerami) ekierki z gumy do żucia i prześcigali się, którego linie będą bardziej ostre i poprowadzone w kontrze do innych. Żeby było śmieszniej, ten wyścig na udziwnienia stał się też udziałem Europejczyków. Doprowadzone do absurdalnych proporcji nowe BMW z grilem, który będzie niedługo czołem łagodnie przechodzącym w plecy (błagam! Po co taka chłodnica i gril w aucie, które pracuje przy orkiestrze tysięcy komputerów i czujników!!!?). Koncepty w rodzaju Audi AI, aut Karmy, chińskie Tesle i – wybaczcie słownictwo – kretyński SUV od Maybacha. Czy patrząc na te auta mamy wrażenie, że tak chcą jeździć projektanci, czy to chcą sprzedać? Jak powinno brzmieć podstawowe pytanie, nie wiem, ale wygląda mi na to, że świat strasznie się zmienia i doskonałe dla motoryzacji czasy miały już swoje miejsce. Elektryczny Aston Martin pewnie niedługo wystąpi w Bondzie. I teraz, po tej kakofonii, wyobraźmy sobie że przez ten chiński bełkot przejeżdża na pełnym gazie, osmolony od spalin, palonych opon Ford GT40. Zatrzymuje się pośrodku tego wielkiego oceanu wysilonej nijakości i bez jednego słowa mówi „Oto ja, samochód. Kim Wy jesteście?”, niczym w kultowym filmie - "Im here to chew a gum and kick ass". Cofnijmy się w czasie. Przypomnijmy sobie jak wyglądały takie imprezy dawniej. I niestety, przyznajmy, że wyglądało to wszystko lepiej. Może dlatego, że motoryzacją poza względami praktycznymi rządził także kipiący testosteron, ale to nie do końca prawda – w latach siedemdziesiątych powstawały także takie auta jak chociażby Fiat X1, czyli leciutkie, małe i zgrabne autko sportowe z nadwoziem typu targa, więc – jakby nie patrzeć – użytkowe.
Przez półtorej dekady motoryzacyjny świat nie mógł stylistycznie gonić rynku amerykańskiego, który w pewnym sensie wyznaczył jakiś standard. Ale tylko spójrzmy na te auta, z Chicago czy Detroit – stoiska były piękne, estetyczne, a auta – chciałoby się rzec, prawdziwe. Widzimy samochód, który zmieniał właściciela w swoją część, pożądał go, spajał się a potem wypluwał po walce, jaką z nim toczył – ale była między nimi więź, miłość, pasja. Powiecie, że się czepiam – ale czy ktoś dziś jest tak szczerze, mocno zakochany w Dacii Sandero, Audi A3 czy BMW X5? Owszem, możemy powiedzieć – to najlepszy samochód, jaki mam, czy jeżdżę, ale czy go kocham? I teraz popatrzcie, w Detroit w 1969 roku Ford prezentował Mustanga w wersji Boss 302, auto stworzone przez Ford Performance do jazdy w wyścigach Trans-Am. Ceny dziś? 90 tysięcy dolarów to pułap, poniżej którego trudno zejść (choć są i dużo tańsze egzemplarze, nawet za 20-30 tysięcy), za tyle staniemy się właścicielami auta ze zdjęcia poniżej.
Warto? Warto. Nie mówcie, że nie warto, i wolicie wydać takie pieniądze na SUV od Maybacha. A może Pontiac z 1978 roku, skoro już przy nazwie Trans Am jesteśmy?
Niestety Pani ze zdjęcia z Chicago North America Motor Show z 1978 roku nie jest już w pakiecie z tym pięknym autem, ale zadbane egzemplarze kupimy spokojnie w USA skąd możemy je sprowadzić – tu ceny trochę mniejsze niż w wypadku Bossa, tamten jest niejako unikatem, TransAm był za to niezwykle popularny. Za pięknie utrzymany model z 1978 roku, ze zdjęcia, w obowiązkowym kolorze wściekłej pomarańczy zapłacimy około 40 tysięcy dolarów.
Zresztą, ciągle twierdzę że obok oklepanych Mustangów, Chargerów i Challengerów (nie ujmując żadnemu z nich ani milimetra zasłużonej sławy!), należy dbać i szukać mniej oczywistych aut, takich właśnie jak Pontiac czy Oldsmobile. Obaj bracia z GM w ogóle mieli tych samochodów bardzo dużo i dziś są wdzięcznym tematem na rynku wtórnym. Od kultowego 442, przez GTO, 2-2, po Bonnevile, Wildcata i Cutlassa – to równie ciekawe klasyki i często zachowane lepiej, tańsze w utrzymaniu i w serwisie. Najdroższe będą wczesne, bardzo bezkompromisowe wersje GTO i 442 – za auto ze zdjęcia poniżej, z 1966 roku właściciel żąda 30 tysięcy dolarów. I to są naprawdę świetnie wydane dolary.
Było coś w tamtych czasach. Były kolorowe, ciekawe, świeże, a my ludzie bardziej ludzcy dla siebie, mimo iż ochoczo wywoływaliśmy wojny. Mieliśmy Orły Górskiego, Piotra Kaczkowskiego w Trójce, magnetofony ZK-140 i Kasprzaki. Na takich salonach samochodowych z głośników leciała Abba, Led Zeppelin (szczególnie w Tokio – naprawdę!), a cola miała smak coli i nikt jakoś nie liczył jej kalorii i nie robił rabanu z tego powodu że ma mniej. Kobiety były wyzwolone, wspaniałe i mimo to nie próbowały włazić w męskie spodnie. W kinach wzorzec faceta nie był jednolity, bo gwiazdami byli i Dustin Hoffman i Clint Eastwood. Samochody brzmiały, żyły a ludzie wokół nich się uśmiechali.
Sprowadzamy auta z USA także dlatego, że je kochamy. Mają w sobie coś z wściekłości bombowca B-17, i obezwładniającego piękna Marylin Monroe przed którym nie da się bronić. Są jak cios Muhammada Ali prosto w wątrobę. Jak Rolling Stonesi na tournée przemierzający rozgrzaną Kalifornię. Wywołują niekłamany sentyment za czasami, gdy wszystko było prawdziwsze, bardziej ekstrawaganckie i szczersze niż w naszych czasach kiełbasy i megabajta. Ale nie mogę narzekać – te auta ktoś w końcu stworzył, my je możemy Wam sprowadzić i sprzedać – a zatem ani my, ani Wy nie jesteśmy na straconej pozycji. Przynajmniej nie całkiem.