Spis treści
Auta z USA - Import Duszy i Charakteru
Przykro mi. Z pewnych względów pisanie o samochodach, które są grzeczne, precyzyjne i spokojne oraz przewidywalne definiuje takie pisanie o nich. Sprowadzanie z USA aut ma swoje prawidła, pisanie o tych autach - także. To tak jakby przeciętny fan Genesis miał słuchać płyty "Iron Fist" Motorhead i wszyscy dookoła by się dziwili, że nie ma tam solówki na klawiszach. Obcowanie z samochodem czyni nas takim, jakim jest ten samochód. I o ile poczciwy Passat nie czyni nas dziadka w kapciach, a sportowe zapędy Audi E-Tron są jak najbardziej drapieżne, to mimo wszystko potrzebujemy trochę zadziora, nerwa. Dzisiejsza motoryzacja odpowiada na potrzeby ludzi, ta klasyczna, dawniejsza - dawała więcej pola do popisu ryzykantom. I to ryzyko, balansowanie z techniką i gustem było widoczne. Nawiązując ponownie do muzyki, porównajmy płyty sprzed 40 lat z tymi które powstają dziś i to będzie kapitalne odniesienie. Mamy dziś narzędzia jak ProTools, digitalizowane dźwięki, auto-tune i studia z mocami obliczeniowymi rakiet Space-X. Ale nie mamy tak naprawdę muzyki - z kilkoma ciekawymi wyjątkami.
Tak na muzykę, jak i na samochód, trzeba mieć pomysł. Weźmy takiego DeLoreana - facet miał łeb nie od parady, ale poległ na technicznych aspektach i w rezultacie plac firmy DMC został zarzucony egzemplarzami które jeszcze nie wyjechały z fabryki i tymi, które zwrócili klienci. Ale gość miał cojones wielkości Titanica - ryzykował! Szedł na żywioł. W tym samym czasie w Europie kilku dżentelmenów z niemieckim akcentem siedzieli przy biurkach z dębowymi szufladami, z cygarami w łapach i zastanawiali się czy Audi 80 nie będzie zbyt awangardowe. A może, Hans, Porsche 924 się nie będzie sprzedawać? Dodajmy mu uchylne reflektory, ale żeby było wszystko w proporcjach, Ja? Tymczasem DeLorean - hej, Frank, ten silnik waży dwa razy za dużo. Kto go wymyślił? Francuzi. No tak. Dobra, jak mawiał McWatt z "Paragrafu 22" - było nie było. Auto jest użytkowym pojazdem, ale bez emocji, bez nieprzewidywalności wpadamy w próżnię powtarzalności. Dlatego auta amerykańskie mają w sobie wciąż to "coś". Tylko tam możemy kupić Chevroleta Bolta na jazdę poniedziałek - piątek, by w weekend wyjechać z garażu Challengerem przy dźwiękach "Bark At The Moon" i silnika, który konsumuje 20 litrów paliwka na minutę. Brum!
Ale amerykański rynek, przytłoczony nieustannym zmuszaniem go do ścigania się z Europą, potrafił stworzyć też auta niebanalne i lepsze niż europejska arystokracja. I przy okazji - były to samochody ryzykowne! Niebanalne, nie wybaczały błędów, nie lubiły oszczędności. Były soczyste, prawdziwe, szczere. I tak jest do dziś, tylko opinia lubi nam wmawiać. Wiecie, na zasadzie "no, oni mówili że ATS-V jest gorszy od BMW M3. - Jacy "oni", god damnit? - No ...oni!".
Cadillac ATS to w ogóle ciekawy przykład. Jeśli zastanawiacie się nad kupnem samochodu z jajem, który nie będzie wyglądał jak ociekająca przepychem restauracja serwująca burgery z taniego mięsa, ATS jest świetny. I zostawi w tyle większość konkurencji. Będzie się doskonale prowadził i nie zbankrutujemy ani na stacjach, ani przy imporcie. Typowa wersja amerykańska ma silnik o pojemności dwóch litrów i z konstrukcji wyciągnięto aż 272 konie. Ale są to amerykańskie konie, więc reakcja na pedał gazu zachwyca, a prowadzenie jest zaskakująco dobre - samochód ma duży rozstaw osi, chociaż mieści się na każdym parkingu i zabójczo przyjemnie wchodzi w zakręty.
I teraz, jeśli wyobrazimy sobie jazdę Caddym - dużo mocy, spokojna linia, dobre nagłośnienie. I najlepsze - siedmioletnie ATS-y możemy mieć za banalne 8-10 tysięcy dolarów. Podobnie rzecz ma się z innymi autami. Dodge Durango na przykład - kupcie w Europie porównywalny wielkością samochód z takimi silnikami. To absolutnie niemożliwe. A Durango pojawia się w Europie i w Polsce coraz częściej. I to jest dobre! Auta terenowe to już całkowicie inna liga. Amerykanie zrobili je lepiej. Czy wjechalibyśmy Audi za pół miliona złotych w teren? Nie. Byle cierń zakończy karierę naszego kredytu leasingowego z głośnym hukiem. W tym samym czasie przeciętny Amerykanin upala swoje Bronco, Ramy i Rubicony z kawałkiem wiejskiej zagrody na pace, bo właśnie jedzie pomóc sąsiadowi który mieszka skromne 20 mil dalej.
Cała nadzieja w autach z USA, mówię poważnie. Poszukamy w najbliższym czasie czegoś do, umówmy się, 40-50 tysięcy złotych i naprawdę, będzie to sporo samochodów, które oprócz tego, że fajnie jeżdżą, to jeszcze mają ten ulotny element, który da się sprowadzić z USA z nimi, da się też odnaleźć samemu - duszę.