Spis treści
Mercedes M (ML) z USA - Rammstein und Papamobile
Tęsknimy do czasów, kiedy samochody miały nazwy. Dziś jesteśmy rozerwani między skrótami. WRX Sti, CrDI, AMG63 wu-pe-te, wu-tang-klan. A przecież jest tyle ciekawych nazw. To byłoby bardzo ciekawe doświadczenie, gdyby producenci wrócili do tych wspaniałych czasów. Auta z USA, zwłaszcza te rodowite nie mają z tym problemu, głównie po to by przeciętny amerykański obywatel, w którego żyłach płynie krew wielu kontynentów, odróżniał Tacomę od Rangera. Ale w Europie i Japonii mamy prawdziwy miszmasz. Auta mają swoje oznaczenia, żeby niby było prościej i krócej, żeby klient mógł wybrać, ale tak na serio, komu by to przeszkadzało, by pojawiły się auta z nazwami zamiast skrótami typu M5, Q8, czy W124.
Pomyślcie jak wiele możliwości to otwiera. Na przykład BMW Seduction (Uwodzenie) - nazwa w sam raz. Albo Bentley Sexualist. Albo Jaguar Lust (Żądza). Można by wypuszczać wersje limitowane, na przykład Renault Megane RS Kylian Mbappe Edition - na większych kapciach i z błotnikami w kolorze biało-niebieskim. Dla uboższych - Volkswagen Golf Franz Beckenbauer Edition. Albo Volvo Ibrahimović. Idźmy dalej, skoro przy nazwiskach jesteśmy - na przykład Jaguar Lust Elizabeth Hurley. Dawniej Golfa można było znaleźć w wersjach Depeche Mode, Bon Jovi i Pink Floyd. Może więc teraz moglibyśmy pojeździć np. Mercedesem Rammstein. Albo Audi Modern Talking. A japońsko - koreańskie auta? Tam nie ma umiaru, a szaleństwo może być bardzo różne. Nie zdziwię się, jak kiedyś wyjedzie na szosy Suzuki Hentai (erotyczna odmiana anime), albo Toyota Mia Khalifa Edition. Żadne tam "Nishimura Wakizaszi", tylko na ostro. W Europie moglibyśmy mieć na przykład Bentley'a Judas Priest. Czym jeździsz? Mam Judas Priest. Jaki trim? Ten z V6, edycja "British Steel". Z ćwiekami w lusterkach i kierunkowskazami w kształcie gitary Flying V. Moglibyśmy ściągać auta z USA o nazwach takich jak Ford Stallone, Dodge The Rock Johnson albo Chevrolet Eastwood Dirty Harry Edition. Wyobrażacie sobie spotkanie na stacji benzynowej? Eastwood przed Rammsteinem i Mią Khalifą. Oraz na końcu kobiece autko w typie Opla Tigry, coś w rodzaju Kia Dolce Gabbana. To byłby klimat! Przede wszystkim auta miałyby charakter, fantazję, tak jak dawniej, jak kiedyś. Mustang, najbardziej oklepany przykład, ale jakże właściwy - auto z USA, które w dwóch sylabach oznajmiało wszystkim jak działa, jeździ, kogo wozi i jak zamierza się prowadzić. A dziś? Tysiące cyfr. Masa oznaczeń, by ktoś z tyłu wiedział, że wyprzedza hybrydę plugin.
Na tym tle Mercedes klasy M, znany pod każdą szerokością jako ML jawi się jako smutny przedstawiciel stonowanej klasy średniej. Ot, nazwa - zupełnie jak E-Klasse. Jak Golf GTi. Ale tak naprawdę, to przecież tylko nazwa. Owszem, tęsknimy do tej fantazji, żeby auto odzwierciedlało nasz charakter, dawało energię, polot. Siadasz za kółko i wiesz, że jedziesz dokładnie tym co kochasz, czego potrzebujesz. I tak ML stał się charakterny, bo wybrano go jako nowe Papamobile, jeździł nim i Jan Paweł II i Benedykt XVI. Z Franciszkiem początkowo było kłopotliwie, bo wolał komunikację publiczną - teraz nie wiemy jak jest. Niemniej, jeśli ML-a Mercedes nazwałby Papamobile Benedykt Edyszyn, byłoby pewnie skandalicznie i nie na miejscu. Zwłaszcza że samochód jest trochę nielubiany, ma za uszami sporo usterek, ale wciąż uważamy, że to niewykorzystany potencjał. ML to średniej wielkości luksusowy SUV, któremu bliżej do większego rodzeństwa niż do mniejszego - spokrewniony jest z modelem GL. W Stanach osiągnął znakomity sukces rynkowy - bo tak: za duży nie był, a od amerykańskiego rodzeństwa wyraźnie subtelniejszy i ładniej narysowany. Ale mimo wszystko był SUV'em, miał spore osiągi i doskonale jeździł. Oczywiście do poprawek wzięła się też utytułowana firma AMG, co zaowocowało kilkoma dodatkowymi wersjami. Ogólnie rzecz biorąc, mamy mniejszą wersję monstrualnego GL-a, który dla wielu będzie zbyt ostentacyjny i pyskaty. Mniejszy i zgrabniejszy ML zyskuje na dynamice, prowadzeniu i mamy wrażenie, że jest barokowo, ale subtelniej. I kiedy odkręcamy kran, może nie leci z niego Dżony Łolker, ale wcale byśmy się nie zdziwili. Samochód jest luksusowo wyposażony, choć do ideału brakuje kilku miesięcy dopracowania na etapie projektowym. Inżynierowie Mercedesa próbowali poprawiać auto w dwóch kolejnych generacjach, a koniec końców zrobili je niemal od nowa pod nazwą GLE. Upierdliwe są usterki elektroniki - jak kupicie auto z USA z nieznanego źródła, a okaże się, że spotkało się z wodą nie tylko w stanie deszczu, macie gotową skarbonkę o dnie daleko od krawędzi wejściowej. Dlatego sprawdzamy nasze samochody, bo o kłopot nietrudno - może więc dlatego to, co wartościowe opakowane jest czasem i wymaganiami. Ale przynajmniej macie pewność, że nie jest to popowodziowy model, który wypucowano na potrzebę sprzedaży. A Mercedes jak wiecie nie bywa tani. Co prawda zawieszenie w ML jest wzorowe, podobnie silniki - zwłaszcza że w USA mamy ogrom benzyny w V8, a w Europie sprzedaje się głównie trzylitrowy diesel CDI. Kłopotliwe stają się usterki elektroniki a ML jest drogi w utrzymaniu - zwłaszcza w V8, a już skrajnie w wersjach AMG, dla których tani zamiennik nie ma racji bytu. Niemniej, to wciąż doskonały pomysł na luksusowego SUV'a bez trzeciego rzędu siedzeń, z mocnym silnikiem i gotowego pojeździć także poza drogą - stały napęd 4-Matic to tu obowiązek. Zobaczmy co znajdziemy w USA.
19900 dolarów - tyle żąda właściciel za tę klasę M. Przebieg nieduży - 88 tysięcy mil, auto rocznikowo z 2015 roku. Pod maską trzylitrowa V6 o mocy 329 koni mechanicznych. Samochód z napędem na wszystkie koła, moc przekazana jest przez siedmiostopniowy automat. W środku - przepysznie. Sporo drewna, duży wyświetlacz centralny, z komputerem pokładowym i nawigacją. Skóra, pełna elektryka foteli, dzielona klimatyzacja.
Starsze modele klasy M wciąż urzekają wykonaniem i poziomem. Ten dziesięcioletni samochód wystawiono za 14900 dolarów. Auto ma 107 tysięcy mil przebiegu, pod maską pracuje tu 3,5 litrowe V6 o mocy 306 koni mechanicznych, sprzężone z siedmiostopniowym automatem. Samochód bardzo zadbany, wciąż atrakcyjny wizualnie, sprawny technicznie.
AMG jest wersją dla chętnych i przede wszystkim zdecydowanych, zwłaszcza że potrafi generować horrendalne koszty utrzymania. Niemniej, jeśli macie ochotę - be our gest! Auto w tej wersji jest kosmicznie atrakcyjne, nie da się go porównać z niczym innym a osiągi i klimat jazdy takim potworem są niezaprzeczalnie doskonałe - pod maską pracuje tu podwójnie uturbione V8 o pojemności 5,5 litra, generujące niebotyczne 515 koni. To już behemot, zwłaszcza w odpowiednim wizualnym anturażu. Ten egzemplarz z Miami wystawiono za 20 tysięcy dolarów, przebiegiem - 70 tysięcy mil.
No i tak zwany best deal - za 16 tysięcy dolarów otrzymujemy M z 2014 roku, z przebiegiem rzędu 107 tysięcy mil. Pod maskę zawędrował tu silnik 3,5 V6. W środku baaardzo fajne połączenie ciemnych plastików, drewna i jasnej tapicerki - jest kolorowo, ale nie pstrokato, a klimat i elegancja jest utrzymana. Samochód dobrze utrzymany, zadbany i ciekawy stylistycznie. Wysoki i przestronny. Kto podróżował ML-em po autostradzie, wie o czym mówimy - zamiast trzeciego rzędu siedzeń mamy poważny bagażnik, każdy pasażer siedzi bardzo wygodnie, a duża moc, wysoki prześwit i dobre zawieszenie sprawiają, że się tym autem płynie.
Czy taki powinien być Mercedes? Z pewnością! Nie należy do tanich, ani prostych w utrzymaniu, ale jest w nim coś przyjemnie bezkompromisowego, co urzeka na dłuższą metę. No ale że nie nazywa się Farben Lehre, Claudia Schiffer czy Manuel Neuer - to już nie nasza wina. Za to wiemy jedno - auta z USA możecie nazwać po swojemu dokładnie tak jak chcecie. Zapraszamy!