Spis treści
Restomod z USA. Old body - Wild Spirit.
Jesień to nuda. Jesień to krótkie dni, wiatry, mało słońca i deszcz. I taka melancholia, tak jakby coś gdzieś brało wielką poduszkę i szykowało się do snu. Jak ktoś mądrze napisał - jak dobrze, że jest październik. Gdyby po wrześniu nastąpił listopad, byłoby to dramatem niewyobrażalnym. Przyznajemy rację. Choć na auta z USA zawsze jest dobra pora. Tu też przyznajemy rację - nie ma tak, że jest zły moment na samochód ze Stanów. Ktoś gdzieś zawsze potrzebuje dobrego auta. A czasami szalonego. Czasami trzeba nam czegoś, co wyjedzie z garażu w zimny weekend z liśćmi spadającymi na drogę i zamiecie je, tworząc pejzaż na nowo. Czasami potrzebujemy dozy szaleństwa, odwagi i bezkompromisowej natury. By nie zwariować, by nie poddać się nieustannej rutynie, tej łagodzącej tabletce, która wyrównuje wszystkie emocje. Bo życie to nie linia ciągła, tylko balans. Między grzechem a spójnością, między byciem dojrzałym tatuśkiem a zwariowanym dzieciakiem, między szurniętą nastolatką a stateczną damą w szpilach. Bez urazy kochani, przecież tak właśnie jest. To najprzyjemniejsze niespodzianki życia, gdy uzbrojony w krawat dystyngowany dżentelmen okazuje się być fanem off-roadu, gotowym wytaplać się w błocie po pachy. To najweselsze zaskoczenia, gdy stateczna szefowa salonu kosmetycznego ubiera się w kombinezon, wypuszcza warkocz pod kaskiem i jeździ harleyem po jesiennych ulicach, mówiąc ludziom swoją postawą że zawsze jest czas i miejsce.
Wszystko w naszym życiu przypomina dążeniem do równowagi, by nie sięgać za wysoko, nie wchodzić na chwiejne drzewa, nie kupować tego co się powinno. Jak to jest, że poniżają nas Ci, którzy w jakimś kontekście czują się mniejsi? I wszystko w życiu sprowadzamy do bolesnych kalkulacji. Bo te kalkulacje dzieją się na poziomie rozsądku, a to co daje radość - lub rozpacz - na poziomie serca. Charlie Chaplin powiedział kiedyś, że życie to dramat w zbliżeniu i komedia z dystansu. Dlatego kiedy jest źle, warto stanąć na chwilę, odetchnąć, odsunąć obraz o krok, dwa, złapać dystans i dmuchnąć w żagle tak jak tego potrzebujemy. Dobry pomysł by zdystansować się od świata to restomod. Restomod, czyli pojazd który ma skórę klasyka, ale unowocześnienia pozwalają jeździć nim w zasadzie prawie na codzień. Ojczyzna restomodów to oczywiście Stany i sporo tych aut można tam kupić. Nie oszukujmy się - za dobrego restomoda trzeba słono zapłacić, a kwoty w okolicach stu tysięcy dolarów nie są dla nikogo niespodzianką. Chodzi też o to, by restomod nie był przesadzony, by nie stał się side-projektem na podstawie jakiegoś auta, ale wciąż zachowywał jego klasyczny charakter. Restomody robimy i w Europie, i w Polsce - to popularny nurt, chociaż najwięcej jest ich w USA z prostego względu: tuning i modyfikowanie aut były tam dziedziną życia publicznego od początków motoryzacji, a kiedy wytwory tej motoryzacji stały się klasyką, umożliwiono im kolejne życie właśnie dzięki idei restomodów. Modyfikowanie samochodów jest za oceanem regułą, bo spora część Amerykanów chce, by samochód ich wyrażał, mówił o ich poglądach, pasji, energii życiowej. W końcu, żyjemy średnio siedemdziesiąt kilka lat, no i pytanie: czy chcemy każdy z tych roków przeżyć tak samo? A może warto każdemu nadać choć odrobinę inny charakter? Restomod jest idealną odpowiedzią na potrzebę takiego kolorytu, jednocześnie nie jest tak ortodoksyjny jak typowy klasyczny muscle car, który może nas zabić na pierwszym zakręcie. Pamiętajmy, że pięćdziesiąt - sześćdziesiąt lat temu niezależne zawieszenie i wspomaganie kierownicy było trochę mniej spotykane niż dziś. I takim muscle carem nie da się jeździć codziennie. Mimo wszystko, mimo całej sympatii i miłości jaką darzymy te samochody, trzeba porzucić ułudne zasłony i jasno sobie powiedzieć - rachunek ekonomiczny kompletnie za nimi nie przemawia, a koszty naprawy są ogromne. To auto na weekend, na zlot, ale nie do codziennej eksploatacji. Restomod wychodzi naprzeciw temu gwałtownemu charakterowi, stara się skutecznie łagodzić wysmakowany rys tych samochodów. Sprawia, że możemy rozkoszować się ich pięknem, nie tracąc wiele z ich stylu, sposobu bycia, z oddziaływania na nas i innych.
W ojczyźnie restomodów istnieją całe sieci sprzedaży tych aut i nie ma problemu ze znalezieniem ciekawego samochodu. Ceny są różne. Fachowo unowocześnione auta są drogie, ale mają unikalne cechy współczesnych pojazdów sportowych. Jak na rodzaj fanaberii przystało, restomod każe płacić za to czym jest - połączeniem klasyki i nowoczesności. Spójrzmy, co możemy znaleźć za oceanem. Oto Wasz sposób na nudę, Wasza pigułka na listopad. Gotowi na trochę szaleństwa?
Na początek tak zwany light restomod. Jeep Cherokee z 1990 roku, jak się okazuje może być genialną platformą do zmian. A także miejscem, gdzie wprowadzicie kolejne, jeśli będzie taka chęć. Zaopatrzony w czterolitrową rzędową szóstkę, Laredo zyskał roof rack Safari z halogenami, ledowe reflektory przednie, odnowioną tapicerkę, bluetooth i nowy system nagłośnienia, został też gruntownie przemalowany przed remontem. Cena - 15 tysięcy dolarów.
Bardzo sympatyczny restomod na bazie samochodu Chevrolet Biscayne z 1960 roku. łączy wspaniale odrestaurowane ciało z gwałtownym sercem - V8 LS1 o mocy 345 koni - tym samym, które debiutowało w Corvette z 1997 roku. Wnętrze zostało pieczołowicie odrestaurowane i ma uwaga, cyfrowe zegary. Samochód jeździ cudownie, wygląda świetnie i ma bardzo zachęcającą cenę - wystawiono go za raptem 20 tysięcy dolarów.
No więc gdzie ta zabawa, zapytacie! Oto odpowiedź. Jak ma być grubo, to jest po amerykańsku. Oto fantastyczne, zachwycające ciało Firebirda z 1970 roku. Obiekt westchnień został pomalowany na kolor Destroyer Gray, a pod maskę wsadzono mu silnik z Chevroleta Express i Savana. Jednostka V8 Vortec ma 5.3 litra, generuje 310 koni mocy, przy czym tu blok Vorteca zespolono z głowicą LS6. Auto ma elektryczne szyby, ledowe reflektory, alarm, nagłośnienie Alpine, unowocześnione zawieszenie i nowoczesny układ hamulcowy. I to wszystko w ciele klasycznego Firebirda. Cena - 50 tysięcy dolarów.
Im bardziej ceniony samochód bazowy, tym droższy restomod. Niemniej Boss 429 to auto wyjątkowe i drogie na rynku wtórnym - zdarzają się egzemplarze za ponad 200 tysięcy dolarów. Jeśli jednak klient chce jeździć restomodem który wygląda jak oryginalny Boss - wyda tylko 75 tysięcy, przynajmniej w tym projekcie. Sercem jest silnik Cobra Jet 429, legendarna jednostka napędowa o mocy 350 koni - około, bo modyfikacje tego silnika potrafiły wykrzesać z niej znacznie więcej. Silnik zespolono z pięciostopniową skrzynią TKX500. Całkowicie nowe jest wnętrze - ale to totalnie nowe, oparto je o klasyczny wzór, ale wykonano na nowo, od zegarów po fotele. Podobnie zawieszenie - całe podwozie wykonano niemal na nowo. Cena - 74900 dolarów.
Nadawanie życia samochodom przeznaczonym na śmietnik historii stało się amerykańską fantazją, z której uczyniono cały przemysł. Istnieje tam mnóstwo drobniejszych i mniej drobnych firm, które gruntownie zajmują się budową samochodów na istniejącej bazie, co więcej - doprowadzają całość projektu do takiego stanu, w którym zajmują się nawet dokumentami i zapewnianiem certyfikacji drogowej. I można oczywiście znaleźć pojazdy takie jak Mustang z przeszczepionym EcoBoostem 2.3 litra którym da się jeździć do pracy i który będzie kapitalnie wyglądać. Można też sięgnąć po fanaberię, po szaleństwo firmy Collectible Motor Car - takie jak to Chevelle z 1967 roku, które ma serce w formie V10, przeniesione wprost z Dodge'a Vipera - 8,3 litra. Ale to wnętrze, spójrzcie tylko na to wnętrze! Na te wszystkie pieprzne, perwersyjne detale, na tę bezkompromisową wulgarność. Losie, tak właśnie powinno robić się samochody. Nie tylko zbiór stali, plastiku i aluminium, ale czegoś więcej. Duszy? Być może. Za tę konkretną firma każe zapłacić sobie słono - aż 100 tysięcy dolarów. Ale czy nie warto?
Restomoding to przywrócenie tej duszy w nowym ciele. Auta z USA jak żadne inne nadają się do tej szalonej metody, ale europejskie samochody także chętnie się jej poddają. Zapraszamy - jeśli to jest sposób na depresję, nie pytajcie o niego za pomocą rozsądku, ale serca.