Spis treści
Cztery Sportowe, ale nie do Sportu auta z USA
Sport w motoryzacji nie jest wyznacznikiem sukcesu danego auta. Jeśli by to przyjąć - sprowadzalibyśmy z USA głównie Citroeny, Mercedesy i Hondy oraz prawdopodobnie Kamazy. Pierwsze wygrywały w WRC, drugie i trzecie to auta F1, a Kamazy to archetyp samochodu na Rajd Dakar. Weźmy takie WRC - duet Citroen i Sebastian Loeb był przez lata niepokonany, a małżeństwo jakie Francuz zawarł z modelem Xsara (a potem DS3 WRC) uniemożliwiało znalezienie skutecznego remedium. Tymczasem spójrzmy na nasze ulice - ile Xsary po nich jeździ? Niewiele. Za to Focusów, które konkurowały z Loebem - zauważalnie więcej. Dlaczego tak się dzieje? Ano przede wszystkim dlatego, że "auto sportowe" to nie jest "auto do sportu". To tak jakby Niemcy napisali Asteriksa i zrobili z nim film a'la Batman w reżyserii Christophera Nolana. Wyobrażacie sobie dowódcę rzymskiego garnizonu, Gajusa Łapucapusa w masce Bane'a i Obeliksa, który z manierą Christiana Bale'a tłukłby go menhirem i mówił Ale głupi ci Rzymianie? No tak, połączenie to zabawne, ale nieskuteczne. Dlatego też auto sportowe trzeba sprowadzać z USA, nawet jeśli jest niemieckie czy francuskie, czy japońskie. Przede wszystkim, nie służy ono uprawianiu sportu (chyba że bieg do klamki, albo konkurencja szybkiego wsiadania), ale jeździe z maksymalną przyjemnością, co znów nie oznacza - z maksymalną prędkością.
Teraz, czy można kupić auto sportowe w USA nieco taniej? Można. Amerykanie cieszą się swoim dolarem jak Norwedzy rurociągiem, i co by nie rzec - waluta to stabilna. Dlatego też znalezienie taniego auta sportowego w Stanach nie jest wielkim problemem. W zasadzie najwięcej zależy od tego, czego szukamy i potrzebujemy. Przyjmując, że dwudrzwiowe szaleństwo jest w naszej części galaktyki nieco ekscentryczną fanaberią, bądźmy szaleni i sobie na nie pozwólmy! Dlatego, że warto. I nikt nam nie odbierze satysfakcji, a spełnione marzenia nie mają ceny. Mamy więc nasze 10 tysięcy dolarów, no i co byśmy kupili? Auto musi mieć dwoje drzwi, nadwozie które będzie stylistycznie bardziej drapieżne od Poloneza (z całym szacunkiem do Borewicza!), trochę mocy pod maską i cały zbiornik endorfin do wykorzystania. Gotowi? No to szukamy naszego nowego małego nałogu na czterech kółkach.
Brzdęk! Taki odgłos wydaje szczęka po znalezieniu tego zgrabnego, małego samochodziku, który pięknie wygląda, jeździ jak szatan nie kogut i jest czerwony. A do tego - to Nissan, tylko pod marką Infiniti. Model G37, rocznik 2008. Dobrze, może i ma piętnaście lat, ale to wciąż fascynujące rakietowe coupe! Pod maską mamy tu piekielnie mocne V6 o pojemności 3,7 litra i mocy 335 koni, które zamienia ten pojazd w katapultę, a nas pozwala zebrać z tylnej kanapy. Bliźniaczo blisko mu do Nissana Skyline, więc - to dobre rodzeństwo. Ciekawy samochód ma skórzaną tapicerkę, sunroof, nawigację i dzielony klimatronic. Przebieg to jedyne 103 tysiące mil, a auto ma cenę dużo poniżej rynkowej średniej wynoszącej około 12 tysięcy dolarów: wystawiono je za 8500. Warto !!!
No dobrze, zaraz zacznie się psioczenie. Że to Porsche, że silnik, że to tylko marka. Tak czy owak, są amatorzy tego samochodu i tej marki i jeśli ktoś go używa - to na pewno wie, co mu się w nim podoba lub nie. W cenie 8000 dolarów wystawiono tego Boxstera S z 2002 roku, a więc - pierwszą generację auta. Znakomity zakup - skórzana, krwistoczerwona tapicerka nie nosi śladów dużego zużycia, auto ma 143 tysiące mil przebiegu i mniejszy z montowanych w nim silników - 2,7 litra w układzie boxer i mocy 217 koni. Boxster S powstał jako owoc współpracy Porsche z Toyotą - już wtedy Niemcy szukali oszczędności i sporo elementów powstało w współpracy z japońskim producentem. Podobnie elementy nadwozia współgrały z bliźniaczym, ale znacznie mocniejszym modelem 996. Śliczny kolor, świetne ponadczasowe nadwozie inspirowane przecież starymi klasykami - 500 Spyder i 356.
Następny samochód jest również niemiecki. Ale tak, nie widać go na rajdach WRC, nie ma go w F1, nie bierze udziału w LeMans - a mimo to nie da się odmówić mu sportowego charakteru. Jeśli wątpicie - to pozwólcie sobie na przejażdżkę, oczywiście gdzieś w bezpiecznym miejscu, dwustukonnym Golfem. To auto przenosi wasze ręce na końcówki drążka kierowniczego i pozwala chwytać asfalt, rwać przestrzeń i tarmosić emocje tak, że festiwal Woodstock nazwalibyście smutną stypą. To jest tak, jakby był rok 1970, a Rammstein zagrał w Hyde Parku zaraz po duecie Simon&Garfunkel. Dwieście koni w takim aucie robi taką robotę, że nic już nie jest takie samo. Prześliczne GTI 2.0 może być Wasze za 9995 dolarów - więc mamy jeszcze piątkę na drobne wydatki. Rocznik 2012, przebieg - 143 tysiące mil. Świetny styl, szalone połączenie i zabójcza drapieżność. Warto!
No dobrze, na koniec - żeby uciec od tej germanizacji - jeden z najciekawszych sportowych kompaktów, jakie można sprowadzić z USA: Hyundai Veloster. Auto świeże, bo debiutowało w 2011 roku - Koreańczycy wymyślili sobie, że zrobią małego hatcha o sportowym zacięciu, połączyli więc słowa "velocity" i "roadster" i wyszło im to niewielkie, acz zadziorne autko. W normalnej wersji miało silnik 1,6 i moc 160 koni, w mocniejszej Veloster Turbo miał 200-konną jednostkę. I taką właśnie znaleźliśmy - to maleństwo trzyma się drogi jak zaklęte, a dwieście koni w samochodziku który waży raptem 1200kg zamienia go w małą rakietę. Świetnie wyposażony w środku - mamy tu bluetooth, nawigację, klimatyzację i panoramiczny dach. W dodatku zobaczcie, jak to fajnie wygląda - małe, zadziorne, wszędobylskie i startujące spod świateł jak pocisk. Czy nie o to chodzi? No pewnie, że o to! I za ile? Jedynie 7500 dolarów - i jest Wasz.
Sportowy nie znaczy "do uprawiania sportu". Przynajmniej w motoryzacji. "Sportowy" to taki dający sporo emocji i frajdy. Może warto spróbować? Jeśli Was przekonaliśmy - zapraszamy.