Spis treści
Porsche Taycan z USA - Sportowy super-elektryk
Porsche dość długo opierało się elektrycznej rewolucji. Zresztą upór, z jakim marka opierała się na podstawowej stylistyce swoich aut jest jednym z jej trade-marków. Dopiero nowy wiek przyniósł zmiany - mieliśmy więc takie auta jak Panamera, Cayman czy Macan: sprowadzamy z USA te auta i wiemy, że wciąż mają w sobie spory ładunek ciekawości. Niekiedy uda się nawet znaleźć coś tanio i zadbane. W wypadku naszego elektrycznego bohatera nie jest tanio nawet na chwilę. Bo Taycan, pierwszy elektryczny samochód marki nie miał być tani. O ile więc da się znaleźć niedrogiego Caymana a wśród klasyków poszukać bardzo sympatycznej serii 924 czy 944, o tyle w wypadku elektrycznego Porsche trzeba nastawić się na ogromne wydatki. Czy warte swojej ceny?
Największym konkurentem na rynku dla Taycana jest Tesla Model S. Auto amerykańskie jest dziś synonimem elektromobilności. I wzorem dla wielu firm, także na poziomie marketingowym. Elon Musk udziela na swoją flagową bestię 8 lat gwarancji na akumulatory bez limitu kilometrów. A wielu innych producentów przyznaje, że jeśli chodzi o zaawansowanie technologiczne, długo jeszcze Tesli nie dogonią. Model S potrafi mieć imponujące 762 konie mocy rozdzielone niesprawiedliwie między obie osie z silnika wielkości arbuza. Już samo w sobie jest to szokujące. Do tego sprint do setki na pułapie 3 sekund, a w modelu P100d nawet mniej. Podobne osiągi mają motocykle sportowe. Ale Tesla była produkowana od 2012 roku, firma więc miała czas na dopracowanie swojej konstrukcji i wdrożenie zmian, co zresztą zrobiła. Porsche nie próbowało się do tej pory mierzyć z elektrycznym napędem i Taycan siłą rzeczy, przez prestiż (udawany czy nie, nie ma to znaczenia) i pozycję marki musiało stanąć w szranki z amerykańskim samochodem. Cenowo jednak mamy tu znaczny rozrzut. Teslę model S znajdziemy już za 30-40 tysięcy dolarów, ale nowsze modele to już pułap często wyższy niż Taycan. Segment elektryków zaczął być trendy właśnie przez Teslę i jej powszechność. Ponieważ jednak istnieje grupa ludzi, którzy mają zasobny portfel i chcą być eko - Taycan ma swoje miejsce z ceną grubo powyżej 100 tysięcy dolarów za egzemplarz.
Niemcy cztery lata testowali samochód, zmieniając co się da i tworząc auto o niebanalnej bryle, podobnej nieco do Panamery. Ma podobny układ - długa maska, z charakternymi reflektorami z wcięciem, ścięty tył w nadwoziu shooting brake - to się może podobać. Czterodrzwiowe nadwozie ma blisko pięć metrów długości i tę masywność widać, także poprzez pełne przetłoczeń nadkola, długie pasy reflektorów, wielką przednią szybę. W środku pełno ciekłokrystalicznego szaleństwa - chociaż Tesla też nie pozostaje tu w tyle ze swoim gigantycznym ekranem konsoli centralnej. Prędkość 100km/h Taycan w wersjach usportowionych - jak 4S i Turbo - osiąga w okolicach trzech sekund, a zasięg samochodu to ponad 400km na jednym ładowaniu. Dużo i niedużo, tak naprawdę. Elektromobilność ma jeszcze sporo utrudnień, zwłaszcza nad Wisłą - na zachodzie Europy ładowarek i stacji szybkiego ładowania coraz więcej, ten postęp więc musi do nas w końcu przyjść. Przy aucie użytkowym jak Mustang Mach-E czy omawiane Volvo XC40 400 kilometrów to relatywnie dużo - możemy zaplanować jakąś podróż i przy odrobinie szczęścia się uda. Ale w aucie, które setkę osiąga w trzy sekundy a prędkość maksymalną obcina się na pułapie 250km/h, 400 kilometrów to wciąż nie jest wiele. Mamy nadzieję, że postęp pomoże uzyskać nam ciekawsze wartości.
Jeśli marzy nam się elektryczne Porsche z USA, pomysł to bardzo dobry - zwłaszcza, że polskie ceny są kosmiczne. Akcyzy tu nie ma, więc opłaty mniejsze, a auto - wybitnie indywidualne. Co oferuje rynek za oceanem? Spójrzmy na kilka modeli:
Dwuletni Taycan za 100 tysięcy dolarów. Ma napęd na wszystkie koła i dwustopniowy automat. Przebieg to 50 tysięcy mil - dość intensywnie jak na auto o sportowym zacięciu. Zadbane wnętrze, adaptacyjny tempomat, asystenci parkowania i pasa ruchu. Czas ładowania - 10 godzin. Auto wystawiono w Virginia Beach, ma za sobą jednego właściciela.
Za 120 tysięcy dolarów wystawiony jest dwuletni model 4S. To usportowiona wersja Taycana - chociaż w katalogu firmy ustawiany jako "podstawowy" (jest wersja "biedna" nazywana po prostu Taycan). Silnik ma tu aż 571 koni mocy i potrafi wystrzelić czterodrzwiowego sedana do setki w okolicach 3,4 sekundy. Auto ma 11500 mil przebiegu. W środku skórzane fotele - podgrzewane, wentylowane i z pamięcią ustawień. Bluetooth, kamera cofania, system monitorowania otoczenia pojazdu, asystent pasa ruchu, tempomat, adaptacyjne zawieszenie, podgrzewane szyby, dzielona klimatyzacja. Samochód wystawiono na Florydzie.
127 tysięcy dolarów kosztować nas może ten model Taycana oznaczony jako Cross Turismo. W założeniu ma to być trochę auto all-road, pozwalające na przejechanie się po szutrze czy luźniejszej nawierzchni, ale praktyka jest raczej taka, że mało kto autem za pół miliona złotych będzie sprawdzał skróty między pracą a miastem. Sportowy charakter uprzyjemnia kolor i bogate wyposażenie wnętrza.
Na koniec coś z "grubszej rurki". Model Turbo S to najmocniejszy elektryczny Taycan. Silnik generuje tu wartości rezerwowane dla myśliwców przechwytujących a do setki rozpędzamy się w okolicach trzech sekund. Oczywiście realny zasięg trzeba pomniejszyć - nominalne 400km to tylko "nominał", przy agresywniejszej jeździe relatywnie spadnie. Jeśli jednak chcemy pobawić się na wesoło elektrycznym autem, to naprawdę jest wysoka półka. I droga - 175 tysięcy dolarów trzeba wysupłać za to luksusowe auto klasy premium.
Czy warto? To już zależy od Was. Sprowadzanie z USA Taycana ma oczywiście sens, jest spory wybór samochodów także uszkodzonych. Elektryczne Porsche? Jak najbardziej.